nań spojrzeć. Lękał się. Kazał przynieść jedzenie i podać wino.
— Jakie chcesz, Romek? — spytał cicho.
— Wszystko mi jedno, Albo każ przynieść butelkę szampana.
— Dobrze.
Tężel spuścił oczy w talerz i słyszał, że Rdzawicz uderza szybko podeszwą w podłogę i palcami w stół. Odważył się i spojrzał nań ukradkiem.
Blady był, ale na twarzy miał dziwne, ceglaste rumieńce; wargi miał spieczone i jakby do wewnątrz cofnięte, skutkiem czego od kątów ust ku brodzie uczyniły się dwie nienaturalne brózdy; brwi to się ściągały gwałtownie nad oczami, to podnosiły na moment w górę i znów ściągały. Patrzał przed siebie w jeden punkt, ale tak, jakby nigdzie nie widział nic.
Przyniesiono kolacyę. Tężel prawie jej nie tknął. Rdzawicz jadł dużo, niezmiernie prędko, jakby nic nie zdając sobie zresztą z tego sprawy, co robi; pił również dużo i wkrótce butelka była próżna.
— Każ dać drugą — rzekł.
— Ale...
— Co »ale«? Chce mi się pić.
— Nie to, tylko...
— Nie masz pieniędzy?
— A nie...
— Ile masz?
— Mam wszystkiego siedm rubli i jakieś kopiejki. A ty?
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/32
Ta strona została skorygowana.