to spotęgowało jeszcze namiętność, a zarazem obudziło dziwną i wielką tkliwość dla Eli: rękę jej zatrzymał w swojej i powiedział prosząco i miękko:
— Ja przepraszam panią.
— Za co? — spytała Ela, na której widocznie jego ton uczynił wrażenie.
— Pani mi nawet ani wybaczyć nie może, ani nie powinna.
— Wszystko rozumieć, to jest wszystko przebaczyć, wie pan, ale muszę już odejść. Niech mię pan — — puści — dokończyła cicho, wstydząc się tych słów, których w tym składzie i potrzeby wymówienia kiedykolwiek musiała sobie nigdy nie wyobrażać. On jednak, uczuł, że jej ręka mdleje i ubezwładnia się w jego uścisku, jak kiedyś na raucie.
— Zostanie! — pomyślał i spytał głośno: Dlaczego pani chce odejść?
— Nie możemy przecież z sobą rozmawiać sami tak późno.
Wtenczas ujął ją za drugą rękę i rzekł znów miękko i prosząco:
— Panno Elu... — Nie mógł widzieć jej oczu i twarzy, ale zdawało mu się, że prawie widzi jak się jej przymykają głębokie, duże oczy pod ogromną rzęsą i jak jej się rozchylają nieco wiśniowe, prześliczne, do pocałunków stworzone usta, o upajającym wyrazie pragnienia. Pochylił się ku niej i napół szepnął:
— Panno Elu, niech pani zostanie chwilę; jest mi tak smutno i przykro.
Nie kłamał: było mu smutno do dna duszy.
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/327
Ta strona została skorygowana.