Rdzawicz uważał, że ją daleko więcej interesują sami twórcy, niż ich dzieła.
Podróżowała trochę z mężem, głównie zaś w towarzystwie swojej dame de compagnie, a czasem nawet zupełnie sama, ale albo była skryta, albo też nie miała co opowiedzieć.
— Pani jest jak sfinks — powiedział jej raz Rdzawicz.
— A pan jak gryf, któryby zaraz chciał wszystko w szpony porwać — odparła.
— Gryfy mają skrzydła i dzięki temu są coś warte.
— A sfinksy są nieruchome i dlatego można się o nie oprzeć,
— Ale przecie każdy sfinks ma jakąś tajemnicę.
— Może właśnie tę, że nie ma żadnej — powiedziała, śmiejąc się.
— Jakże poznać?
— Od czegóż jest sfinks? Przestałby być sobą.
Rdzawicz był prawie pewny, że Heimerthowa mimo sezonu nie wyjeżdża z Warszawy dlatego, że on tu jest; ona swoją bytność w mieście traktowała wprawdzie jako rzecz najnaturalniejszą, Rdzawicz jednak czuł przez skórę, że siedzi tu dla niego, a czuł to, mimo iż nigdy nie było najlżejszej do tego aluzyi.
W jakie sześć dni po wyjeździe Rdzawicza z Zagórza powrócił był z Monachium Tężel. Pierwsze słowa, jakie wymówił, wszedłszy do pracowni, były: Jezus, Marye, Romek, jak ty wyglądasz!? drugie: Bój się Boga, Romek, co ty robisz!?... Stał, jak osłupiały.
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/379
Ta strona została skorygowana.