zawsze Maryę nazywał niegdyś Tężel, dawno, kiedy on mówił o niej »Rysia«, albo »moja narzeczona«; ale równocześnie przypomniała mu się na raucie, w otoczeniu Kołolaskiego i Borzewskiego, kokietująca młodego blondyna, a dla niego bez jednego spojrzenia, już nie współczucia, przyjaźni jakiejś, ale ot wprost bez jednego spojrzenia dla niego, a przecież on ją tak kochał i tyle cierpiał i ona wiedziała o tem... Tak odejść, tak kopnąć, tak nawet nie obejrzeć się i iść dalej! dalej, jak głaz...
— Żebyś przynajmniej podobieństwo zatarł — prosił dalej Tężel. — Możesz jeszcze, sam widzisz, że jeszcze możesz. Zatrzesz?
— Nie — odpowiedział Rdzawicz.
Tężel wstał z krzesła, na którem był usiadł, zbliżył się do Rdzawicza i począł mówić:
— Na twoją dawną miłość do niej, na naszą przyjaźń, na tyle lat doli i niedoli wspólnej, proszę cię, zmień choć podobieństwo, widzisz, że jeszcze można. Nie zepsujesz rzeczy, głowa w typie zostanie ta sama, tylko te cechy charakteryzujące pannę Maryę usuń. A choćbyś nawet trochę zepsuł, cóż to jest wobec tego, co się stać może? Zrobisz to Romku?
Ale Rdzawiczowi ciągle stała przed oczyma Marya kokietująca młodego blondyna, z Kołolaskim i Borzewskim za sobą, dla niego bez jednego spojrzenia, bez jednej sekundy, jednego odruchu współczucia; Marya wychodząca za Kołolaskiego, aby mieć romans z Borzewskim — i poruszył głową przecząco.
Wówczas Tężel wziął kapelusz ze stołu i rzekł cicho, ale wyraźnie:
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/397
Ta strona została skorygowana.