Wśród tej walki życia, gdzie ludzie, jak ranni na pobojowisku, tłoczą się ku sobie, aby sobie nawzajem pomódz: on jest sam, sam jeden, z rozpaczą żołnierza, ranionego na odległym posterunku, na straconej wedecie. Jest sam...
Ha nie! Ha nie! Były przecież ręce, które błądziły mu w ekstazie po włosach, szyi i twarzy, było serce, które cisnęło się ku niemu bijące, były usta, które powiedziały mu, że go kochają »nad życie«, była kobieta, która powiedziała mu, że bez niego »nie chce żyć«...
Nie jest więc sam i nie potrzebuje krzyczeć napróżno: »królestwo za ludzkie serce!« — — on je ma. Ma serce młode, czyste, dobre i piękne — — i tylko jednej tu rzeczy brak — — szczęścia. Ale ta młoda, nieświadoma niewinna, czysta i święta, a z drzemiącym płomieniem we krwi dziewczyna...
Kiedy nie pozostaje już nic, pozostaje jeszcze satysfakcya zmysłów... Zedrzeć z tego posągu z płonącego srebra biały welon, dziergany z nitek lodowych, porwać ją, jak Demon Lermontowa, i nieść, nieść w otchłań, w ciemną, sianą gwiazdami otchłań rozkoszy. Widzieć w ogniach tę Westalkę o krwi nimf, upajanych słońcem, wonią mirtu i brzękiem strzał Apolla...
Ha! Co za wspaniała gra! Jak w róg niszczącego tryumfu uderzyć Aniołem śmierci, a z harfy duszy Eli Rosieńskiej wyrywać tony, jak płomienie, opleść się jej myślami, jak wstęgami żaru, utworzyć naokoło siebie szalony wir, jakby z błękitno‑złotych iskier, z jej miłości, migotliwy, świetny, iskrzący, wir, od którego oczy
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/404
Ta strona została skorygowana.