lśnią, zamracza się w głowie, oddech ustaje, zdumienie i lęk ogarnia... I zapomnieć o wszystkiem!
A potem?...
Vogue la galère!...
Poza nim zaś stał biały marmurowy posąg Anioła śmierci, plastyczny wyraz Ironii jego życia, zimny, spokojny, niewzruszony wyraz Ironii, która konsekwentnie wyniszczyła w nim wszystko, co było dobre i kierowała nim tak, aby się stargał moralnie i fizycznie. To, co miało być początkiem szczęścia jego życia, stało się początkiem jego nieszczęścia: miłość, ta siła, która ma rodzić tylko dobre, dla niego rodziła tylko złe, z całą przewrotną i straszną konsekwencyą złego czynu, który w następstwie zło musi sprowadzać. I ginął, jak ofiara Nerona wśród kwiatów, bo miłość jest kwiatem życia.
Zbielała, sztywna twarz Drewskiego poczęła stawać Rdzawiczowi coraz częściej w oczach. Temu człowiekowi było źle i uwolnił się od wszelkiego zła raz na zawsze. Z rękami w kieszeniach, z przewieszoną w tył głową przez krzesło, siedział spokojny, nieruchomy, wyższy nad wszystko, lub wobec wszystkiego nic, ale niczemu niedostępny, niedosięgnięty; na ustach miał trochę piany, na czole skórę zimną i stęgłą, czyniącą w rażenie ślizgiej kości. Odszedł...
Nie poszły za nim ani jego nędza, ani upokorze-