magnetyzowany mocą tej miłości, potężnej jak morze i tak samo żywiołowej jak ono.
— Pani... — szepnął jakby odurzony, podnosząc wzrok na Elę — była znów blada, jak pierwej; oczy miała suche i patrzące jasno i pewno.
Zbliżyła się do stołu, wzięła zeń rewolwer, poczem ujęła Rdzawicza za rękę i odezwała się:
— Niech pan wyjdzie ze mną.
— Dokąd?
— Nie wiem, niech pan wyjdzie.
Rdzawicz zawahał się: w cichym, spokojnym i jakby przytłumionym, ale wyraźnym głosie Eli Rosieńskiej, była jakaś moc, która go opanowywała.
— Dokąd? — powtórzył.
— Nie wiem, tylko stąd. Od tej śmierci i od tej rzeźby.
— Kto pani o mnie powiedział? Kto pani mówił o tej rzeźbie?
— Nikt. Ja nic nie wiem. Niech pan wyjdzie ze mną,
Rdzawicz uczynił krok naprzód. Dziwne jakieś uczucie owładnęło nim: zdawało mu się, że traci przytomność i że jakiś błękit obwiewa mu głowę.
— Elu — szepnął — dokąd idziemy? Czy na nowe życie?
Jej zaś twarz uczyniła się jak cudowny mistyczny kwiat, niczemu ziemskiemu niepodobny i stała przed nim, cicha i biała. Rdzawiczowi przypomniał się sen Maryi; oto sprawdzał się: do umierającego przyszła kobieta i wydziera go śmierci, tylko tą kobietą jest inna, jest
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/417
Ta strona została skorygowana.