Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

jest źle, może nawet w tym razie podle, muszę jednak to mówić.
Otóż raz, jeszcze dawno, jeszcze w Kłężu, była między nami scena. Byłem świeżo po chorobie, szalenie rozdrażniony, nie kupili mi rzeźby na wystawie, portret pani Strzeliskiej mi nie szedł, coś złego mię opętało. Marya zrobiła mi tego dnia ogromną przykrość, gdyż swoim kuzynom Leszczyckim, którzy przyjechali do Kłęża, a o niczem nie wiedzieli, nie przedstawiła mię, jako swego narzeczonego, skutkiem czego nie uczynił tego i pan Strzeliski; babka była słaba i nie wyszła z pokoju. Miałem wielki żal do Maryi, choć tłómaczyła się, że to jeszcze nieoficyalne, więc że dlatego, że zresztą może napisać do Leszczyckich, jeżeli mi na tem zależy. Ale ja byłem zły i nie chciałem z nią mówić. Poszedłem do siebie. Wieczorem już ktoś puka i wchodzi Marya, czego nigdy nie bywało, blada i zmieszana i zaczyna mi znów tłómaczyć. Ja nie chcę o niczem słyszeć i mówię jej, że nie zależałoby mi na takich rzeczach, gdybym mógł być przez jej rodzinę chętnie widzianym, ale przecież wie, że tak być nie może. Byłem tak rozdrażniony, żem się uniósł. Wtenczas zrobiłem okropne barbarzyństwo, rzecz, której sobie do końca życia, cokolwiek będzie, nie wybaczę. Marya uklękła przedemną, złożyła ręce, spojrzała na mnie tak dziwnie i rzewnie i powiedziała tak jakoś prosząco: »mały!« — bo ona mnie tak czasem nazywała, a ja jej na to odpowiedziałem: »Niech pani wstanie, bo to na mnie żadnego wrażenia nie robi...«