Następnego dnia o zmroku, przed wyjazdem na wieś, Marya zmęczona i z uczuciem wielkiego niesmaku leżała na szezlongu z rękoma pod głową, kiedy nagle otwarły się drzwi i wpadła Jadwiga, wołając: Wiesz, co się stało?!
— Co? — spytała Marya zaniepokojona, lekko się unosząc.
Strzeliska zaczęła jej czytać »Kuryer« z opisem tragicznego wypadku Rdzawicza; nie mogła skończyć — rozpłakała się.
Marya milczała chwilę, a potem ozwała się chłodno a chełpliwie: On mnie jednak szalenie kochał...
Potem zaś dodała jakby do siebie: Miał w sobie tłumioną, ale taką dziką namiętność... A mógł być bardzo sławny...
Tymczasem Jadwiga powstrzymała płacz i powtórzyła, co mówią o Aniele śmierci, o czem w piśmie była tylko pobieżna wzmianka. Marya zerwała się z szezlongu i usiadła na nim, krzycząc:
— A łotr! Jak on śmiał! Żeby go już nigdy nie puścili z zakładu! A tak mnie niby kochał! Dobrze mu tak! Łajdak!
— On cię już nie kochał — przerwała jej Jadwiga zimno. — Zastano u niego pannę Rosieńską, o czem przez dyskrecyę nie piszą, a z którą, jak opowiada ów Tężel, wychodzić miał z miną bardzo szczęśliwą z atelier i gdyby nie to rozbicie —
— A jednak ja byłam na końcu — rzekła Marya już spokojnie i z satysfakcyą, i znowu położyła się na szezlongu, z rękoma pod głową.