paluszkom drobnym życie swoje, wszystko, coś miał i mieć możesz...
I ja to wszystko, wszystko mieć mogłem, byłem tak blizki tego... Ach, mój drogi, kula w łeb, czy to nie najlepszy koniec tej męki?...
Przerwałem list. Jest teraz wieczór. Cicho się robi. O takiej porze raz chodziliśmy po ogrodzie. Oparła mi głowę na ramieniu i nic nie mówiła. A potem powiedziała mi to, co mi nieraz potem powtórzyła: lękam się tylko o twoje szczęście; bylebyś ty był szczęśliwy będę szczęśliwa... Ja tego dnia rano pytałem jej się, czy się nie boi życia ze mną, czy nie lęka się, że może zrozumieć, iż mogłaby z kimś innym...«
Jak ja tęsknię, jak ja straszliwie tęsknię! Całymi dniami pływam w gondoli i zdaje mi się, że życie ucieka ze mnie za każdym jej ruchem. Gondolierowie zauważyli, że mi coś jest: wożą mnie, nie mówiąc do mnie nic, nic nie objaśniając. Cicho, w nocy, płynę nieraz po tem cmentarnem mieście, w tej głuchej pustyni murów, a wewnątrz mi coś wyje, coś tarza się z bólu. Godzina za godziną mija, płyniemy tak milczący, zdaje mi się, że on trupa mego wiezie, ten gondolier, że ciało moje umarło, a dusza odejść nie może od ziemi i kona z rozpaczy i nie może umrzeć, ani wrócić do ciała, aby żyć...
Nie zwiedzam nic, nie obchodzi mię nic. Błąkam się po mieście całymi dniami. Pojadę stąd, ale jeszcze nie wiem dokąd. Gdybym nie był podłym tchórzem