wywać się do nich i ich przystosowywać do siebie. Byłem teraz jakby na ogromnie wysokiej wieży, na którą nikt się do mnie dostać nie mógł. Nigdy nie żyłem tak wyłącznie dla siebie, tak dumnie. Wystawiłem sobie ogromny gmach z cierpienia, do którego nikt nie miał wstępu i teraz muszę wyjść z niego i zejść na dół, do ludzi, między ludzi. Com przecierpiał, nikt nie wypowie, a jednak mi jakby żal, że z tej wieży, z tego gmachu, z cierpienia mojego budowanych, muszę wyjść. Już tu mam przedsmak Warszawy, tu, gdzie chodząc przed półrokiem, prawiem kamienie na trotuarach dla Maryi wybierał, myśląc, że tu ją kiedyś oprowadzać będę. Ty nie wiesz, co to jest za rozkosz, kiedy umiłowana kobieta spojrzy ci w oczy, jak dziecko, i powie: nie wiem, powiedz mi...
Jak ja tam wrócę, tak odrzucony, tak odepchnięty, jak sprzęt?! Ile spojrzeń ironii i szyderstwa będę musiał znieść! A ci, co mi zazdrościli Maryi, którzy chcieliby byli być na mojem miejscu! Cała nędzna nikczemność, nizkość i nierozum dusz ludzkich rzucą się teraz na mnie, a jakąż ja mam broń? Nie mogę niczem odeprzeć ludzkiego szyderstwa. Rywale!... Jak łosie o samicę! Szczęśliwa miłość przysłania świat jakąś mgłą srebrno‑błękitną i wszystko upięknia, ale nieszczęśliwa pokazuje świat w całej jego obmierzłej prawdzie.
W pierwszych chwilach po zerwaniu zdawało mi się, że nie powinienem kłaść na siebie tych samych ubrań, które nosiłem, będąc jej narzeczonym, ani brać do ręki tych samych sprzętów. Zdawało mi się, że szedłem, szedłem, szedłem, że całe życie moje dotychczas było właściwie nieświadomem, ale tylko dążeniem do
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/68
Ta strona została skorygowana.