twienia i przykrości, jak wszyscy ludzie; pozostawiały po sobie smutną, bolesną czasem pamięć, ale prócz tej pamięci nic; a teraz jest coś w duszy mojej, na dnie, co w niej do końca życia tkwić będzie, we wszystkiem się odezwie, na wszystkiem zaważy. Rana moja może się zasklepić, ale nie jest uleczalną, wiem o tem. Los chciał w połowie życia złamać mi je i wybrał do tego kobietę, wybrał ją, Maryę. Tak było przeznaczone.
Tylko, kiedy patrzę w moją duszę, przypominają mi się te żórawie, którem raz jeszcze u nas w Topieli widział. Poszedłem na kaczki z naszym starym strzelcem, Bartkiem. Było to o świcie. Na skraju moczarów zobaczyliśmy trzy żórawie, które się zaraz porwały w górę, dwa bardzo szybko, trzeci jakby z trudem i w locie został za nimi. Spytałem Bartka, dlaczego ten jeden żóraw ciężej się w górę wzbił i wolniej leci, a on mi wytłómaczył, że czasem ktoś ptaka postrzeli, kula przebije skrzydło i rana się potem zagoi, ale już taki ptak nigdy nie będzie tak latał jak przedtem. Pamiętam, że powiedział: ten żóraw, paniczu, już przez morze przelecieć nie zdole. Wpadnie.
Miałem wtedy trzynaście lat i nigdy o tych żórawiach nie myślałem, a teraz widzę je tak wyraźnie i te moczary, różowiejące o świcie i posępną martwą wodę starego koryta rzeki w sitowiach i szuwarach. Widzisz, moja dusza jest tak, jak ten żóraw: na zawsze już pozostanie w niej cios. Życie moje: to morze. Przelecieć go z tem przestrzelonem skrzydłem, z tą ranną duszą, nie potrafię, nie zdolę, jak mówił Bartek — — spadnę i zginę.
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/71
Ta strona została skorygowana.