W tej chwili drzwi się otwarły i do sali wszedł Drewski. Bledszy był, niż przedtem i miał dziwny, błędny, sztuczny uśmiech na ustach.
— Cóżeś tak prędko wrócił? — zapytał Stosławski. — Przecież nie mogłeś dojść nawet na róg.
— Nie potrzebowałem — odparł Drewski, usiłując powiedzieć to obojętnie, z odcieniem brawującego humoru.
— Jakto?
— Widziałem matkę.
— Gdzie?
— Na koźle — rzekł Drewski tak samo, jak pierwej.
— Jakto na koźle? — spytała Misia zdziwiona.
A Drewski, siadając na dawnem miejscu, zapytał z dobrze udanym, ale wysilonym spokojem, z tym samym odcieniem brawującego humoru:
— Jak państwo myślą, czy kiedy się ma pięćdziesiąt siedm lat, to się człowiek bardzo zmęczy, przejechawszy siedm mil na koźle? Nota bene, jeżeli się nie jest z pochodzenia furmanem — ani lokajem — dodał, odpowiadając na brutalnie pogardliwe spojrzenie młodego, bogatego dorobkiewicza, uszlachconego przed kilku latami wnuka lokaja, który się wkręcił pod pozorem skuzynowania ze Stosławskim przez matkę, na jego obiady.
Nikt nic nie odpowiedział, a Drewski, powiódłszy spokojnie wzrokiem po obecnych, wypił jednym haustem duży kielich madery i rzekł:
— No, pić, to jeszcze mogę, ale co inne, to dya-
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/89
Ta strona została skorygowana.