bli dawno wzięli. — Nalał drugi kieliszek, wypił i zwrócił się do Rdzawicza: — Panie, pan myśli. Co pan myśli o cegle, która spadnie na głowę?
— Że gdyby ten, komu spadnie, wyszedł był o sekundę pierwej z domu, albo o sekundę później, toby mu była na głowę nie spadła, tylko obok — odparł Rdzawicz.
— A widzi pan, i ja to samo myślę. Ale dlaczegóż właśnie wtedy wyszedł, a nie wcześniej lub później?
— Żeby na to odpowiedzieć, trzebaby znać najpierwszą przyczynę wszystkiego.
— Trębacz z doboszem
Są sobie bracia i owszem
ozwał się poważnie z końca stołu kapitan Konarzewski.
— Widzi pan — — ale co tam o tem... — mówił dalej Drewski. — Niech pan się ze mną napije, ta madera jest doskonała. U nas także dobra bywała, jeszcze pamiętam. Wie pan co, ja jak wypiję parę kieliszków dobrego wina, albo koniaku, to jeszcze jestem jaki taki, ale zresztą to mię panie tak miłość — słowo to wymówił z tak zwanym galgenhumorem — zjadła, że mi tylko kości i skóra, jak pan widzi, zostały. Ona to, owa »z pian srebrnych wyszła Wenus złotowłosa«, jak mówi gdzieś pan Przerwic, podcięła mi nogi. A teraz to już ze mnie kpić zaczyna, jak żebym miał ośmdziesiąt lat, a mam dopiero dwadzieścia sześć... Widzi pan, moja matka przyjechała tu na koźle ze wsi od Trzemeskich, to jest siedm mil. Spotkałem powóz. Żebym był o pół minuty później albo wcześniej stąd wyszedł, nie