mimowolnie, czuł się jednak do pewnego stopnia jedną z przyczyn śmierci Drewskiego.
Nagle wydało mu się, że się trup ruszył. Porwał go taki strach, że o mało nie krzyknął i nie skoczył ku drzwiom. Ale szybko pomyślał, że to prawdopodobnie jemu samemu musiała drgnąć ręka i że to wziął za poruszenie się ciała. Teraz jednak nie mógł już dłużej trzymać ręki na czole Drewskiego; coś jakby mu ją z niego spychało. Zdjął i w tej chwili strach ogarnął go ponownie i począł ogarniać coraz potężniej. Miał takie uczucie, jakby dotąd łączyło go coś jeszcze z tym nieżywym człowiekiem, z jego niedawnem, jeszcze zupełnie świeżem życiem, teraz zaś nagle stał mu się Drewski czemś zupełnie obcem i potwornem. Cofnął się raptownie ku drzwiom, a potem pobiegł ku nim z takim lękiem, jakby go jakaś okropna, zimna i ślizga trupia ręka chciała uchwycić. Wpadł do drugiego pokoju i drzwi zatrzasnął. Tu świeciło się, a przy drzwiach stał Tężel.
— Co ty tu robisz? — spytał Rdzawicz, usiłując pokryć wrażenie strachu.
— Czekałem na ciebie. Chciałem już wejść. Byłem niespokojny.
— Nic — — chciałem się przekonać, jakich uczuć doznaje się przy umarłym. Mego ojca nie lękałem się wcale, choć byłem młodszy. Może dlatego, że był tak bardzo piękny po śmierci, tak piękny jak za życia, i że leżał w kwiatach, z uśmiechem niewypowiedzianego pokoju. Teraz przeląkłem się, przyznaję... Czy ty wychodzisz?
— Mam zdjąć maskę. Pomożesz mi?
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/99
Ta strona została skorygowana.