W przepysznym gabinecie, obitym draperyami ciemnego aksamitu, minister siedział na fotelu przed biurkiem. Nie wstał nawet na przyjęcie gościa i, odpowiadając skinieniem ręki na jego ukłon, rzekł:
— Proszę, siadaj pan.
Hrabia Besnard, obrażony tém lekceważeniem, zajął miejsce i odezwał się sucho:
— Przychodzę na wezwanie Waszéj Ekscelencyi.
Minister milczał; mizerna jego twarz miała wyraz znudzony i niechętny, z przygasłych oczu nic nie można było wyczytać.
— Tak, wezwałem cię, mój biedny panie Besnard rzekł nakoniec — jakiż to okropny wypadek!
Te poufałe słowa, a zwłaszcza ton protekcyonalny, uraziły dawnego prokuratora. „Mój biedny panie”. Od kiedyż to ludzie litowali się nad nim? Podniósł dumnie głowę i odrzekł surowo:
— Wypadek jest w saméj rzeczy okropnym, ale takie wypadki coraz częściéj się zdarzają... Wybacz pan moję szczerość, ale rząd jest temu winien: nie umie czuwać i nie śmie karać.
Minister uśmiechnął się i odparł:
— Czy to ma być nauka? Możesz nam pan oszczędzić tego... O kim mówisz? Czy o wczorajszych złoczyńcach, czy o środowym zamachu? Ja mam na myśli innego winowajcę — Marcelego Besnard, pańskiego syna.
— Mego syna! A cóż on ma z tém spólnego?
— Pański syn usiłował zamordować cesarza — z przyciskiem oświadczył minister.
Hrabia Besnard zerwał się.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/102
Ta strona została przepisana.