białych, marmurowych kolumnach, mogąca pomieścić dwieście osób. Wśród licznych obrazów, zdobiących ściany, odznaczało się jedno szczególniéj płótno, pędzla Flandrin’a: Napoleon prawodawca. Cesarz stał na stopniach tronu, z wieńcem laurowym na głowie, w purpurowym płaszczu, zasianym pszczołami, a we wzniesionych rękach trzymał swój kodeks. Obok wisiały portrety jego pomocników: Combacérésa, Portalisa, Troncheta i innych; doradcy pierwszego i drugiego Bonapartego patrzyli sobie w oczy.
Posiedzenie jeszcze się nie zaczęło; rozmawiano tymczasem, szmer głosów napełniał wielką salę. Starsi sep tali między sobą, smutnie potrząsając głowami, młodsi rozprawiali głośniéj, ale po wszystkich znać było niezwykłe wzburzenie. Nowe prawo, które dziś miano przedstawić, przejmowało ich niepokojem i obawą; przytaczano słowa ministra: „Trzeba raz okiełznać dzikiego zwierza”. Kogo miał on na myśli: czy Francyą, którą chciano skrępować, czy też rewolucyą?
Prezes wszedł na estradę i oznajmiwszy, że posiedzenie otwarte, pierwszy zabrał głos. Pan Baroche, dawny prokurator Paryża, był bardzo dobrym mówcą, wyglądał nader uroczyście ze swemi siwemi fawoiytami i wspaniałą łysiną. Umiał on mówić o wszystkiém z jednakowym zapałem i tym razem więc rzucał gromy potępienia, wylewał potoki słów wzruszających, zaklinał kolegów żeby przyłączyli swój głos do wyrazu oburzenia całego kraju... Rada stanu miała wysłać do cesarza adres, który powinien tchnąć miłością i oburzeniem, zadać gwałt wspaniałomyślnéj duszy monarchy i zażądać od niego prawa, któreby
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/116
Ta strona została przepisana.