Marceli Besnard przypatrywał się obojętnie tańczącym parom; wtém stanął przed nim młodzieniec w mundurze ministeryum spraw zagranicznych.
— Witam najpiękniejszego ze wszystkich wicehrabiów! — rzekł żartobliwie.
— Ach! to ty, Grayenoire — zawołał Marceli — jak się masz mój drogi?... Jaka nieznośna ciżba!
— Rozesłano około dwóch tysięcy zaproszeń... Cały kwiat Paryża... Jakże się miewa hrabia Besnard?
— Mój ojciec jest znacznie zdrowszym. Wrócił już i pracuje, jak dawniéj, w radzie stanu.
— Bardzo mię to cieszy. Na co właściwie hrabia był chory?
— Na nerwy, ale doktorzy nic poradzić nie mogli. Dzięki Bogu już złe minęło.
— A panna Marya-Anna?
— Moja siostra dotrzymuje ojcu towarzystwa.
Besnard wstał i, wziąwszy przyjaciela pod rękę, przeszedł się z nim po sali.
— Gdzie spędziłeś porę polowania? — zagadnął Grayenoire.
— W Normandyi, w moim zameczku Sasseville, który odziedziczyłem po matce.
— Czy to ładna posiadłość?
— W moich oczach prześliczna... Ach! mój Boże, Gravenoire, któż to jest?
Wskazał oczyma młodą kobietę, siedzącą na fotelu i otoczoną rojem wielbicieli.
Była niepospolicie piękną. Brunetka o wielkich szafirowych oczach, miała regularne rysy posągu, ramiona jak z marmuru i kibić bogini. W czarnych
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/23
Ta strona została przepisana.