Rozmawiając, stanęli w sali, gdzie zastawiona była wieczerza. Rzesza ludzi cisnęła się w koło bufetu, oficerowie i urzędnicy szturmem zdobywali butelki szampana i pasztety strasburskie, łakomstwo i chciwość objawiały się w całéj ohydzie, bez względu na miejsce w jakiém się znajdowano.
— Kiedy przyjmuje księżna? — zapytał Marceli.
— W soboty, ale pana przyjmę zawsze; każdego dnia będziesz pożądanym gościem. Ach! gdybym mogła...
Nagle urwała.
— Nie idźmy tam — szepnęła — nie chcę spotkać się z tym człowiekiem... On jest bardzo zły.
Wskazała nieznacznie na łysego staruszka, rozmawiającego bardzo żywo.
— Doprawdy, bardzo zły? a wygląda na poczciwego zakrystyana... Cóż za łysina! Nawet La Chesnaye nie ma takiéj... I pani go się obawia? Żarty chyba.
— O! jest bardzo zły — powtórzyła z minką przestraszonéj dzieweczki, odwracając głowę.
Ale starzec spostrzegł młodą parę i udał się za nią.
— Jestem bardzo głodna — nagle oświadczyła księżna — spróbujmy dotrzeć do bufetu.
Nie bez trudu Marceli utorował drogę swojéj towarzyszce i, posadziwszy ją przy stole, stanął za jéj krzesłem.
Wtém usłyszał tuż za sobą jakiś głos szyderczy.
— Któż jest dziś adjutantem pięknéj Rozyny?
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/30
Ta strona została przepisana.