Hrabia Brutus dłużéj niż zwykle modlił się na kolanach, z oczyma wzniesionemi w górę; wrócił dopiero około dziewiątéj i zasiadł przy kominku. Marceli dotąd nie dawał znaku życia.
— Pieszczotko moja — rzekł starzec do córki — jestem dziś bardzo smutny i zbolały... Zaśpiewaj mi, twój głos ukoi mój smutek.
Marya-Anna z trudnością wstrzymywała łzy cisnące się do oczu, mimo to zasiadła przy fortepianie. Prześliczny jéj głos, mezzo-sopranowy, falą melodyj napełnił pokój. Z początku śpiewała arye dawnych mistrzów francuzkich, Dalayrac’a i Mehul’a, ale ojciec jéj przerwał.
— Zaśpiewaj mi balladę przy kołowrotku.
— Tę starą pieśń bretońską, którąśmy słyszeli w Audierne? Nie wiem doprawdy, czy ją pamiętam.
— Spróbuj...
Była to smętna ballada ludowa, w narzeczu bretońskiém, którą słyszeli w Audierne, nad zatoką „Zmarłych“. Marceli przetłumaczył słowa, a MaryaAnna śpiewała ją przy fortepianie.
Starzec słuchał w milczeniu z przymkniętemi oczyma, czasem tylko, gdy jaki ton zabrzmiał srebrzyściéj lub namiętniéj, podnosił głowę i patrzył na córkę.
— Odziedziczyła głos matki — mówił do siebie.
Marya-Anna miała dwadzieścia dwa lata. Bardzo brzydka, z głową schowaną w ramiona i wypukłemi plecami, wydawała się garbatą; drobna twarz, o wielkich, niebieskich oczach, była bladą jak płótno, jasne włosy, uczesane gładko, nie miały właściwie ża-
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/41
Ta strona została przepisana.