dnéj barwy. Ubiór młodéj dziewczyny był tak prosty i surowy, że przypominał nieledwie habit zakonny, brązowa, jedwabna suknia, zupełnie gładka, osłaniała niezgrabną jéj kibić; pomarszczoną szyję kryła czarna koronkowa chusteczka. Anemia i skrofuły wycisnęły swoje złowrogie piętno na młodéj a szpetnéj istocie.
— Dosyć już tego śpiewu, pieszczotko — przerwał ojciec jakaś ty dziś blada i smutna! Czy cierpisz?
— Niewięcéj niż zwykle, a nawet mniéj, gdyż to dzień twoich urodzin, ojcze.
— Nuda cię trawi, moje dziecko, twojéj młodości należy się rozrywka.
— Rozrywka? — powtórzyła z bolesnym uśmiechem.
— Powinnaś była pójść wczoraj z bratem na bal cesarski.
Przelotny rumieniec oblał blade policzki Maryi-Anny.
— Ja na bal? Ach! ojcze, okrutny ojcze! — zawołała powstając.
Nieszczęśliwa dziewczyna niedosyć, że była brzydką, ułomną i chorowitą, ale jeszcze utykała na nogę.
Starzec pochwycił ją w objęcia.
— Przebacz mi, przebacz! moja najdroższa! — mówił tuląc ją do serca.
— Wierz mi, ojcze, gdyby nawet Bóg stworzył mię taką jak inne kobiety, jeszcze nie chciałabym zmienić życia jakie prowadzę. Tak mi dobrze z tobą!
W téj chwili na progu stanął Marceli.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/42
Ta strona została przepisana.