Siniał się i żartował, ale był wzruszony, usta mu drżały.
— Marceli! Marceli! — powtarzała Marya-Anna.
Raz jeszcze uścisnął jéj ręce i zbiegł na dół. Przed domem stała kareta, a przez jéj spuszczone szyby widać było dwóch panów, którzy niecierpliwie czekali na Marcelego.
Marceli skoczył do powozu, który oddalił się szybko. Wicher jesienny strząsał z drzew pożółkłe liście, po niebie mknęły ołowiane chmury, sypiąc białemi płatkami śniegu. Marya-Anna stała nieruchoma, bez względu na śnieg i wicher, i patrzyła za powozem.
— Panienka się zaziębi — zawołała pokojówka — śnieg pada.
Dziewczę oprzytomniało i wolnym krokiem udało się na górę.
Pokój panny Besnard różnił się wielce od celi zakonnéj, w któréj zamieszkiwał jéj ojciec. Hrabia Brutus chciał, żeby to było piękne i miłe gniazdeczko i sam wybierał błękitne obicia, wytworne sprzęty, rzeźbione łóżko z białemi firankami, książki zapełniające bibliotekę, klęcznik z krucyfiksem z kości słoniowéj; ostatnim jego podarunkiem był piękny obraz Matki Bozkiéj z Salette. Marya-Anna spojrzała na obraz i zdawało się jéj, że smutne oczy Bogarodzicy mówią do niéj: „Ciężką jest dłoń karząca mego Syna; już nie zdołam jéj wstrzymać”.
Dziewczę zasłoniło twarz rękoma i rzuciło się na kolana przed krzyżem; usta jéj szeptać zaczęły modlitwę Pańską, ale serce, dręczone niepokojem, nie mogło wznieść się do Boga.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/49
Ta strona została przepisana.