Powstała z klęcznika i wzięła jednę z pobożnych książek, które troskliwa dłoń ojca nagromadziła w bibliotece, lecz z czytaniem tak samo szło jak z modlitwą: myśl odbiegała daleko, do ukochanego brata, który za chwilę może padnie ugodzony kulą.
— Boże! — błagała, składając ręce — Boże, zmiłuj się nad nami! W téj chwili zapukano do drzwi.
— Prędzéj, panienko! — wołała sługa hrabiego Besnard — pan zemdlał!
Powóz szybko toczył się drogą ku Vaucresson. Wiatr rozpędził chmury, a z poza nich blade wyjrzało słońce, odbijając się w lśniącéj powierzchni śniegu.
Obaj sekundanci byli w tak wesołém usposobieniu, jak gdyby jechali na wieczerzę do Maison d’Or, albo na schadzkę z jaką piękną panią. Marceli zato siedział posępny i milczący, nie biorąc udziału w ich gawędzie.
— Zazdroszczę ci, mój młody przyjacielu — odezwał się boron La Chesnaye, nowe zapalając cygaro — będziesz dziś grał pierwszą rolę, kiedy my pozostaniemy w cieniu.
— Jakże ci się podobają te pistolety? — zapytał Gravenoire, otwierając szkatułkę — sam je wybierałem.
— Bardzo ładne — z roztargnieniem odrzekł Marceli.