Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/52

Ta strona została przepisana.

Wysiadł z powozu i udał się do nich.
— Ale co znaczy ta karetka stojąca na uboczu? — szambelan pytał Marcelego. — Koń czystéj krwi... okna podniesione i zasłonięte... To chyba jakaś awanturka miłosna.
Gravenoire tymczasem powrócił.
— Nie wiesz czyja to karetka?
— Nie wiem... Jedźmy.
Przez otwartą bramę wjechali do parku.
— Jesteśmy na miejscu... Stój! — zawołał Gravenoire.
Wysiedli, a tymczasem nadjechał drugi powóz, z którego wyskoczył książę Carpegna, jego sekundanci i lekarz. Zamieniwszy sztywny ukłon, wszyscy skierowali się w głąb parku prowadzeni przez właściciela, pana de Gravenoire.
Ten ostatni zatrzymał się na polance, otoczonéj stuletniemi kasztanami. Za każdym krokiem zeschłe liście szeleściły złowrogo, wiatr jesienny wstrząsał konarami wielkich drzew, nagich jak skielety; w oddali widać było wzburzoną toń Sekwany; wodociąg Marly, ubielony śniegiem, i domy Saint Germain, tonące w mgle i dymie. Ten wspaniały krajobraz, który wiosną i latem ma tyle uroku i wesela, w jesieni przygnębiające sprawiał wrażenie. Wszędzie posępna panowała cisza, przerywana tylko szumem wichru i jękiem drzew gnących się pod jego podmuchem; słońce zniżało się ku zachodowi.
Marceli Besnard skłamał, mówiąc o łagodnych warunkach pojedynku: miała to być walka na śmierć i życie. Książe Carpegna, spoliczkowany publicznie,