chodniéj; jasna toń morska chwytała te różnobarwne blaski, rozpostarte na kryształowéj niebios palecie, i w swawolnéj igraszce niosła je w dal nieskończoną, mieniącą się ciemnym odbłyskiem stali.
Młodzieniec zadumanym wzrokiem wpatrywał się w cudny krajobraz; miłość i szczęście przepełniały jego duszę.
Kuzyna Savelli, dostawszy się w mroczną głąb alei jaworowéj, naraz zwolniła kroku: nogi uginały się pod nią, zimny pot oblewał skronie. Przybycie tego człowieka przejmowało ją najwyższą trwogą i niepokojem; czego chciał od niéj ten Traventi, który w Londynie zwał się Mariano, przyjaciel i powiernik nieboszczyka jéj męża? „Il tempo stringe”, „czas nagli”, było skreślone na bilecie. Co znaczyła ta zagadka?
Rozyna odwróciła głowę, żeby się przekonać, czy Marceli za nią nie idzie. Jakiż on był piękny, jaki wytworny, jak ona go kochała!... Ach! zanadto nawet... Szła teraz prędzéj, z głową do góry wzniesioną; niech ten człowiek nie myśli, że ona się go boi. Bać się? czego? Była przecież wdową, wolną, kochaną i kochającą, czegóż więc mogła się obawiać?
— Gdzież jest ten pan? — zapytała, wchodząc do przedsionka.
— W salonie. Powóz czeka na niego przy bramie.