Marceli wstał i wyszedł z pokoju; za nim podążyła siostra.
Starzec słyszał szelest oddalających się kroków, najprzód na schodach, potém w przedsionku... Za chwilę syn jego opuści dom rodzinny i odjedzie daleko, może już nie wróci...
Hrabia Brutus zerwał się, z żywością młodzieńca rzucił się ku drzwiom i, otworzywszy je gwałtownie, zawołał:
— Marceli!
Kroki zatrzymały się.
— Marceli! Marceli!
Syn nadbiegł i rzucił się w ramiona ojcowskie. Długi czas ściskali się w milczeniu; łzy starca łączyły się ze łzami młodzieńca.
W pokoju syna marnotrawnego ogień wesoło trzaskał na kominku, na stole płonęła lampa przyćmiona różową zasłoną. Marceli pocałował w czoło Maryą-Annę, mówiąc łagodnie:
— Idź spać, siostrzyczko, jestem zmęczony, położę się zaraz.
Nakoniec był sam!... Ach! co za rozkosz odpocząć moralnie i fizycznie...
Rozglądał się z lubością po swoim kawalerskim pokoju, gdzie wzorowy panował porządek. Kochająca ręka musiała układać papiery na biurku i okurzać