Musiał to być jeden z tych głodomorków, których nie brak w Londynie; może jaki nauczyciel muzyki lub podupadły artysta.
Towarzysz jego stanowił z nim wybitne przeciwieństwo; był to gentleman starannie wygolony, ubrany czarno, we fraku i w białym krawacie. Siwe włosy, na wyłysiałéj czaszce, musiała układać ręka fryzyera lub kamerdynera; obejście zdradzało wielkiego pana. Gdyby nie śniada cera, ogniste oczy i gwałtowne ruchy, można go było wziąć za anglika.
— Per bacco! — zawołał żarłoczny brunet — che pranzo!... Oh! veramente stupendo!...
— Przepraszam cię, Mariano — przerwał starzec — garson, który nam usługuje jest włochem, nie możemy więc rozmawiać w tym języku. Ostrożność przedewszystkiem.
Mariano skłonił się, nie przerywając jedzenia.
— Ekscelencya życzy sobie mówić o rzeczach ważnych?
— Nieinaczéj, mój kochany.
— Ebbene! Tu przynajmniéj można gawędzić swobodnie, niema ani zbirów, ani policyantów pana Bonapartego. Ach! ten Bonaparte!
Z takim zamachem wziął się do nowéj porcyi rozbifu, jakgdyby chciał się zemścić na niéj za nienawistnego cesarza.
— Czy miałeś wiadomości od tego pana z „młodéj Italii?” — zapytał mężczyzna tytułowany ekscelencyą.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/8
Ta strona została przepisana.