przed siebie. Zatrzymywał się niekiedy i, pochyliwszy się nad rzeką, wpatrywał się w ciemne jéj nurty, wsłuchiwał w szum brył lodowych, unoszonych przez fale. Jakimże wzrokiem śledził czarne głębie!
Przeszedłszy most Jena, zapuszczał się na Trokadero, które wówczas było jeszcze pustym placem, zarzuconym kamieniami, zarosłym gęstwiną nędznych krzewin. Tam siadał na pierwszym lepszym głazie i wpatrywał się w światełka, błyszczące na przedmieściu Passy. Ona, zawsze ona!...
Naraz zrywał się i biegł do domu. Ojciec, patrząc na niego, smutnie potrząsał głową, Marya-Anna skrycie łzy ocierała, ale on milczał jak grób, albo też wybuchał jakąś dziką wesołością, okropniejszą niż płacz i jęki.
Raz zapuścił się aż do Passy i stanął przed wytwornym pawilonem w stylu Ludwika XVI: to była jej pustelnia. Dziś odludno, w oknach żadne nie jaśniało światło, drzwi były szczelnie zamknięte. Z dachu śnieg tajał wielkiemi kroplami, jakgdyby i on roniły łzy nad losem zdradzonego kochanka. Marceli stał i patrzył, a pomimo zimna czoło miał spocone i ogień w piersi.
Znał każdy zakątek téj willi, każdą ścieżkę tego ogrodu. Ileż razy przebiegali je razem. Gwałtownym ruchem pochwycił za dzwonek i targał go z całéj siły... Nic, milczenie... Więc ta kobieta opuściła Paryż, nie wróci tu już nigdy...
— Jakże jestem nikczemny! — szepnął do siebie, zaciskając pięści.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/80
Ta strona została przepisana.