Nazajutrz machinalnie skierował się znowu ku willi w Passy, ale tym razem dom musiał być zamieszkały: w oknach widać było światło, na szybach przesuwały się cienie. Marceli pobiegł i pochwycił za dzwonek. Długo czekał, aż wreszcie otworzono okienko w sieni i jakiś głos zapytał grubiańsko:
— A co tam?
Marceli miał już na ustach imię księżnéj Carpegna, ale nie śmiał go wymówić, więc zagadnął nieśmiało:
— Do kogo należy ta willa?
— Do barona La Chesnaye — odpowiedziano i zamknięto okno.
La Chesnaye! Więc to on kupił ten dom, ale w takim razie musiał się porozumieć z Rozyną, mówić z nią... Gdyby można go wybadać!
Marceli znowu pociągnął za dzwonek, ale tym razem nikt się nie zjawił. Siódma godzina wybiła na wieży kościoła w Autenil... Młodzieniec przywołany został do rzeczywistości: siódma, ojciec i MaryaAnna czekają na niego.
Drobny, lodowaty deszcz zaczął padać w chwili, kiedy Marceli stanął przed pałacem; w taki czas nie mógł dostać powozu, musiał pieszo iść do domu. Kiedy miał zadzwonić, z ławki powstał jakiś nieznajomy mężczyzna, którego dotąd mgła zasłaniała.