— Pan wicehrabia Besnard? — rzekł zbliżając się.
— Tak, to ja.
— Na pana czekam.
Marceli ciekawie spojrzał na niego: był to drab wysoki, rozczochrany, miał na sobie ubiór komisyonera.
— Czego chcesz? — zapytał.
— Przynoszę panu pamiątkę.
— Pamiątkę? Od kogo?
— Od Łazarza.
— Nie znam żadnego Łazarza.
— Ale on pana zna dobrze.
Marceli nie mógł sobie przypomnieć, gdzie widział tę rozczochraną czuprynę i fałszywe oczy, ale był pewny, że nie pierwszy raz spotyka tego człowieka. Musiał być cudzoziemcem, korsykaninem albo włochem; świadczył o tém jego akcent. Myśl szalona przebiegła przez głowę Marcelemu.
— Wejdźmy do domu — rzekł.
— To zbyteczne... Weź pan — dodał, wręczając mu pudełko — to wróci pokój twemu sercu.
Tak dziwnie wymówił te słowa, że Marceli drgnął... Pokój sercu! Któż był ten człowiek, który umiał czytać w jego sercu?
— Nie jestem usposobiony do żartów — odparł sucho. — Proszę o pudełko.
Rozwiązał sznurek, rozerwał papier i, złamawszy pieczęcie przyłożone na pudełku, otworzył je z gorączkowym pośpiechem. Na dnie leżał zwiędły pęk róż polnych.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/82
Ta strona została przepisana.