Marceli wszedł do nizkiéj izdebki, ciasnéj i brudnéj. Przez popękany sufit widać było wiązanie dachu; podczas burzy woda musiała tu przeciekać. Wszystko świadczyło o najwyższéj nędzy: ściany zapleśniałe od wilgoci, okienko zalepione papierem zamiast szyby, siennik porzucony w kącie. Lokatorowie téj nory nieraz musieli obywać się bez chleba. Jedynym przedmiotem zbytkownym był spłowiały dywan, rozpostarty na ceglanéj podłodze. Łóżko orzechowe, przykryte podartą kołdrą, musiało być własnością chorego; pani Negri sypiała zapewne na ohydnym barłogu, w najciemniejszym kącie izdebki. Powietrze było ciężkie i duszne, przesiąknięte wstrętnemi wyziewami; mała lampka słabe rzucała światło na starca, spoczywającego w fotelu przy piecu. Był to istotnie człowiek blizki śmierci, wynędzniałe jego oblicze miało barwę szarą, z piersi dobywał się oddech urywany, świsczący.
Na widok gościa starzec podniósł głowę i rzekł słabym głosem:
— Proszę bliżéj, panie wicehrabio, piękny kawalerze.
Marceli pospieszył ku niemu, spojrzał i krzyknął: poznał księcia Carpegna.
Chory rozśmiał się.
— Tak, to ja... Zabawne zdarzenie, nieprawdaż? Umarły zmartwychwstał. „Łazarzu wstań!” i książę Carpegna wyszedł z grobu... Siadaj, kochany panie, mamy z sobą do pomówienia... Patrzysz na mnie Lakierni oczyma, jak Loperello na posąg Komandora.
Zakaszlał głucho i sięgnął ręką po szklankę z napojem.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/86
Ta strona została przepisana.