Szedł zwolna ku bulwarom z głową, na piersi spuszczoną, ale przed nim stało ciągle widmo księcia Carpegna, słyszał śmiech jego urągliwy i słowa ostatnie, które paliły go jak ogniem: „Są razem... w téj sarnéj willi, w Passy, którą znasz dobrze.”
Niekiedy błysk rozsądnéj myśli rozjaśniał ciemności udręczonéj jego duszy. Dlaczego stary Carpegna się ukrywał? Dlaczego rozpuścił wieść o swojéj. śmierci? Co znaczyła ta komedya? W jakim celu wezwał go do siebie?... — Mniejsza o to, odpowiadał głos zazdrości, wobec któréj milkł rozum, — póżniéj będzie czas do rozwikłania tajemnicy, teraz trzeba się zemścić.
Doszedł do placu opery i stanął przed gmachem rzęsiście oświetlonym. Odbywał się tam właśnie bal kostiumowy. Marcelemu przyszło na myśl kupić domino i rzucić się w tłum rozbawiony; tam mógłby się odurzyć i zapomnieć o tém, co mu rozsadzało mózg; ale zaniechał tego zamiaru.
W galeryach tłoczyła się ciżba ludzi, wśród których przesuwały się zamaskowane pary; płaskie koncepty krzyżowały się wśród tłumu, Paryż bawił się wesoło. Sklepy i magazyny były jeszcze pootwierane, z licznych restauracyj rozchodziła się woń potraw, huk otwieranych korków łączył się z brzękiem szkła, wybuchami śmiechu i gwarem rozmowy.
Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/90
Ta strona została przepisana.
W Passy.