Strona:PL Tołstoj - O wojnie.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Wczoraj od pewnego znajomego chłopa otrzymałem dwa listy: jeden po drugim.
Oto pierwszy:
„Drogi Lwie Nikołajewiczu! — No, dziś otrzymałem urzędowe zawiadomienie o powołaniu mnie do służby, jutro muszę stanąć w głównej kwaterze. I kwita. A potem — marsz na Daleki Wschód spotykać się z kulami japońskiemi.
„Nie będę Ci mówił o swem własnem i mej rodziny zmartwieniu: wszak Ty nie należysz do tych, co nie rozumieją całej okropności mego położenia i okropności wojny. Wszystko to już dawno boleśnie odczułeś i rozumiesz to wszystko. Jak mi się chciało odwiedzić Cię, pogawędzić z Tobą! Napisałem Ci długi list, w którym opisałem męczarnie mej duszy; ale nie miałem czasu przepisać go, gdy otrzymałem wezwanie. Co ma teraz robić moja żona z czworgiem dzieci? Jako człowiek już stary, naturalnie sam nie możesz nic zrobić dla mojej rodziny. Ale mógłbyś poprosić któregoś ze swych przyjaciół, by w wolnej chwili odwiedził mą osieroconą familię. Proszę Cię usilnie, jeśli moja żona nie będzie w stanie znieść katuszy bezradności z ciężarem czworga dzieci i zdecyduje się pójść do Ciebie po pomoc i radę, byś ją przyjął i pocieszył. Chociaż Cię nie zna osobiście, wierzy Twemu słowu, a to dużo znaczy.
„Nie byłem w stanie oprzeć się wezwaniu, ale mówię z góry, że przezemnie ani jedna rodzina japońska nie stanie się sierotami. Mój Boże! jakie to wszystko okropne! — jakie to smutne i męczące — opuszczać tych, których życiem się żyje i o których się sercem troszczy“.
Drugi list brzmi, jak następuje:
Najdroższy Lwie Nikołajewiczu!
„Minął dopiero pierwszy dzień czynnej służby, a już przeżyłem wieki najrozpaczliwszych katuszy. Od 8 zrana do 9 w nocy trzymano nas w tłoku i popychano na wszystkie strony po podwórzu koszarowem jak trzodę bydła. Komedyę oględzin lekarskich powtarzano trzy razy, a ci, którzy podali się za chorych, w ciągu mniej, niż dziesięciu minut, zostali uznani za — zdrowych. Gdy nas, te dwa tysiące „zdrowych“ osób, pędzono od komendanta wojskowego do koszar, wzdłuż drogi, na przestrzeni prawie wiorsty stały tłumy krewnych, matek i żon z dziećmi na ręku, a trzeba było słyszeć i widzieć, jak tu obejmowano ojców, mężów, synów, i wieszano się im