Mgła opadała na dół, a ponad ścianą mgły wypłynął poszczerbiony księżyc, oświetlając ponuro coś, co było ciemne i straszne.
— Cóż to... stało się ze mną szczęście wielkie, czy nieszczęście? — zapytywał sam siebie.
— Zawsze tak, wszystko tak — powtórzył sam do siebie i poszedł spać.
Nazajutrz przyjechał do Niechludowa wesoły i elegancki Schönbock i odrazu podbił serce ciotek swem ułożeniem, uprzejmością, wesołem usposobieniem, a także hojnością i przywiązaniem do Dymitra.
Hojność ta, aczkolwiek podobała się ciociom, ale je nieco zadziwiła przesadą. Wędrownym dziadom, wałęsającym się po podwórzu, dał rubla. Służącym na piwo dał 15 rubli, a gdy w jego obecności mała bonońska suczka cioci Zofii do krwi obtarła sobie nóżkę, nie wahał się podrzeć na szmatki batystową chustkę ze szlaczkiem, aby skaleczenie opatrzyć. Ciocia Zofia wiedziała, że tuzin takich chusteczek kosztuje, co najmniej, 15 rubli. Takich wytwornych kawalerów ciotki dotąd jeszcze nie widziały. Nie mogły również przypuszczać, że Schönbock ma ze 200 tysięcy rubli długów, o których wiedział, że nigdy ich nie zapłaci. Więc 25 rubli mniej, albo więcej, co to może znaczyć!
Schönbock zabawił tylko jeden dzień i nazajutrz razem z Niechludowem odjechał. Nie mogli dłużej pozostać, bo to był już ostateczny termin stawienia się do pułku.
W dzień ostatniego u ciotek pobytu, pod świeżem wrażeniem przepędzonej nocy, toczyły