Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Ona domyśliła, się, zmarszczyła brwi, potrząsnęła głową i odtrąciła jego rękę.
— Ależ głupstwo, weź — mruknął i wsunął jej kopertę za stanik i, jakby oparzony, nachmurzył się i wzdychając ciężko, spiesznie odszedł do siebie.
I długo potem chodził po pokoju, kulił się, drżał, coś podrzucało go i wzdychał głośno, jakby go trapił ból dotkliwy na wspomnienie tej przykrej sceny.
Ale cóż było robić? Zawsze tak, wszędzie tak! Tak zrobił Schönbock z guwernantką, o której opowiadał. Tak zrobił wujaszek Jurek, tak ojciec, kiedy, mieszkając na wsi, miał naturalnego syna, Miszkę, który i teraz gdzieś się chowa. A jeżeli wszyscy tak postępują, to widać tak robić wypada. W ten sposób pocieszał sam siebie, ale nie mógł się jakoś pocieszyć. Wspomnienie o tem paliło mu sumienie.
W głębi, na dnie duszy, czuł doskonale, że postąpił tak źle, tak podle i okrutnie, że wiedząc o swym postępku, nie wolno mu było sądzić drugich, ani patrzeć śmiało ludziom w oczy. Tem mniej mógł uważać się za młodzieńca szlachetnego, uczciwego, wzorowego, za jakiego dotąd uchodził. A należało mu mieć i dalej także same o sobie przekonanie, aby żyć równie ochoczo i wesoło.
A na to był tylko jeden środek: nie myśleć o tem, co się stało. Tak też uczynił.
Życie, jakie rozpoczynał, nowe miejscowości, nowi towarzysze, wojna, wszystko sprzyjało potemu. I czem głębiej rzucał się w wir życia, tem więcej zapominał i nareszcie zapomniał zupełnie.
Raz tylko jeden, kiedy po skończonej wojnie, przyjechawszy do ciotek, z zamiarem zobaczenia jej, skoro dowiedział się, że Kasi już