Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/142

Ta strona została przepisana.

rozpierając się w krześle i patrząc sennemi oczyma na księżnę. — Ale Darwin przechodzi czasem granicę, tak...
— A pan wierzysz w dziedziczność? — rzekła księżna, zwracając się do Niechludowa.
— W dziedziczność? — zapytał Niechludow. — Nie wierzę — odrzekł, całkowicie zajęty obrazami, które powstawały w jego wyobraźni.
Obok krzepkiego, urodziwego Filipa, którego przedstawił sobie, jako typ naturalny, postawił obok nagiego Kołosowa z brzuchem formy kawona, łysą głową i chudemi rękoma bez mięśni. Tak samo przedstawiły mu się pokryte jedwabiem i aksamitem ramiona i biust Zofii Wasilewny. Jakie one powinny być w rzeczywistości? Obraz ten wydał mu się przerażającym i odpędził go wszelkiemi siłami.
Zofia Wasilewna zmierzyła go od stóp do głowy.
— Missi czeka pana. Idź pan, chciała panu zagrać nową rzecz Schumana. Bardzo ciekawe.
— Nie, ona grać nie chciała. Dlaczego ta baba kłamie — myślał Niechludow, wstając i ściskając przezroczystą, chudą, pokrytą pierścionkami rękę księżnej.
W sali spotkała Niechludowa Katarzyna Aleksiejewna.
— Widzę jednak — rzekła po francusku — że na pana obowiązki przysięgłego działają deprymująco.
— Wybacz mi pani, nie jestem usposobiony i nie mam prawa zarażać smutkiem drugich.
— Cóż panu takiego, zkąd ten brak humoru?
— Pozwoli pani, że nie odpowiem na to — rzekł, szukając kapelusza.