się we mnie, oczyść mnie z wszelakiego zła i brudu!...
Modlił się długo i gorąco. I stawał się w ciągu tej modlitwy coraz lepszym. Łaska Boża spełniała się nad nim, i gotów był czynić wszelkie dobro, jakie człowiek czynić może, i czuł ochotę i siły nowe, życie nowe, swobodne i radosne.
W oczach stanęły mu łzy, łzy radości, że oto zbudził się w nim człowiek dobry, który tyle lat istniał gdzieś w głębi uśpiony, bez ruchu i czynu. Więc płakał, ciesząc się z samego siebie, z cnoty, przez którą obecnie działać i postępować będzie.
Krew pulsowała mu żywo w skroniach. Uczuł gorąco.
Otworzył okno, wychodzące na ogród.
Noc była cicha, jasna, chłodna, księżycowa.
Na ulicy słychać było turkot przejeżdżającego powozu, i nareszcie uczyniła się cisza.
Pokryta pączkami topola rzucała cień na placyk, wysypany piaskiem. Dach stajni bielił się w księżycowym blasku. Nieco bliżej chwiały się gałązki drzew, po za któremi czerniał parkan wysoki. Niechludow patrzył na wysoką topolę, na biały dach, na ogród, skąpany w księżycowym blasku, i pełną piersią wciągał ożywcze, świeże powietrze.
— Jak dobrze, Boże mój, jak dobrze — mówił do siebie, myśląc o tem, co się działo w jego duszy.
Masłowa powróciła do celi więziennej o godzinie 6-ej wieczorem. Zmęczyła się. Czuła ból