Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/155

Ta strona została przepisana.

krzyknął, szczerząc zęby i błyskając oczyma, skoro Masłowa odepchnęła go od siebie.
— A ty co łajdaku robisz? — krzyknął, podchodząc, pomocnik naczelnika.
Aresztant skurczył się i odskoczył spiesznie. Pomocnik napadł na Masłowę.
— Po coś tu wlazła?
Masłowa chciała odpowiedzieć, ale była tak zmęczoną, że jej się nawet mówić nie chciało.
— Z sądu, wasze błagorodie — rzekł żołnierz ze straży, salutując ręką.
— Odprowadź do starszego. Co to za nieporządki!
— Słuszaju, wasze błagorodie!
— Sokołow, weź ją! — krzyknął pomocnik.
Starszy dozorca podszedł i gniewnie trącił Masłowę po ramieniu, a dawszy jej ruch głową, poprowadził na korytarz oddziału kobiecego. Na korytarzu obszukano ją szczegółowo i zrewidowano, ale nie znalawszy nic (pudełko z papierosami było w bułce), wpuszczono do tej samej celi, z której wyprowadzono rano.




XXX.

Cela, w której siedziała Masłowa, miała dziesięć arszynów długości, a siedem szerokości. Dwa okienka dawały światło. Duży odrapany piec wystawał na izbę, a dwie trzecie całej przestrzeni zajmował tapczan, zbity z porozsychanych desek. Naprzeciw drzwi wisiał poczerniały obrazek święty z przylepioną doń woskową świeczką i zwieszającą się na dół, na sznurku, wiązanką nieśmiertelników. Obok drzwi stało cuchnące wiadro, a pod niem duża, czarna, wilgotna plama na podłodze.