Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/169

Ta strona została przepisana.

wiedział, ile z tego będę miał kłopotu, byłbym się nigdy o niego nie upominał, dwabym oddał, żeby tylko nie ciągali na śledztwo. Pięć rubli straciłem na dorożki. Chory jestem. Mam rupturę i reumatyzm.
Tak mówili świadkowie, a oskarżony przyznawał się całkowicie do winy i, jak schwytane zwierzątko, oglądając się naokoło, przyrywanym głosem opowiadał wszystko, jak było.
Sprawa była jasną, ale podprokurator, równie jak i wczoraj, podnosząc w górę ramiona, czynił subtelne zapytania, które winne były ułowić chytrego przestępcę. W mowie dowodził, że kradzież spełniona była w domu mieszkalnym i z włamaniem, więc trzeba chłopca ukarać jak najsurowiej.
Naznaczony z urzędu obrońca wykazywał, że kradzież spełnioną była nie w mieszkaniu, lecz w składzie, a choć przekroczenie istnieje, ale przestępca nie jest przecież tak szkodliwym dla społeczeństwa, jak utrzymuje podprokurator.
Znów prezes szczegółowo wyjaśniał i tłómaczył przysięgłym o tem, co wiedzą i nie mogą wiedzieć. Tak samo, jak wczoraj, były zawieszenia sesyi, chodzili, palili papierosy, komisarz wołał: „sąd idzie,“ a żandarmi krzywili gęby, siląc się, aby nie zasnąć.
Oskarżony, jako pięcioletni chłopczyna, oddany był przez ojca do fabryki wyrobów tabacznych. W roku bieżącym, wskutek zajść fabrykanta z robotnikami, uwolniono go i nie mając miejsca, łaził po mieście, przepijając ostatki. W szynku spotkał się z również, jak i on, bez zajęcia będącym ślusarzem i po pijanemu, w nocy, wyłamali zamek i wzięli pierwszą lepszą rzecz, jaka im w ręce wpadła. Złapano ich. Przyznali się do wszystkiego. Wsadzono ich do