Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/171

Ta strona została przepisana.

go przedtem, że drudzy mogli tego nie widzieć.




XXXV.

Po pierwszej przerwie Niechludow wstał i wyszedł na korytarz z zamiarem, aby już więcej do sądu nie wrócić.
— Niech z nim robią, co chcą, już w tej farsie dalej udziału brać nie chcę.
Dowiedziawszy się, gdzie gabinet prokuratora, Niechludow poszedł do niego. Woźny nie chciał puszczać, mówiąc, że prokurator obecnie zajęty, ale Niechludow wszedł i spotkawszy urzędnika, prosił, aby zameldował prokuratorowi, że przysięgły chce z nim pomówić w bardzo ważnej sprawie. Tytuł książęcy i ubranie wytworne zrobiły swoje. Urzędnik zawiadomił prokuratora i Niechludowa przyjęto.
Prokurator był jednak niezadowolony stanowczością, z jaką Niechludow domagał się widzenia z nim.
— Co pan sobie życzy? — zapytał groźnie.
— Jestem przysięgły. Nazywam się Niechludow i chciałbym koniecznie widzieć się z podsądną Masłową.
Prokurator był małego wzrostu, śniady, z krótko ostrzyżonemi siwemi włosami. Oczy bystre i broda krótko strzyżona na wydatnej, dolnej szczęce.
— Masłowa? A wiem. Oskarżona o otrucie — rzekł spokojnie prokurator. — Pocóż pan pragnie się z nią zobaczyć? Ja nie mogę dać panu pozwolenia, nie wiedząc, na co to panu potrzebne.
— To mi potrzebne w moim osobistym, ważnym interesie — ostro przemówił książę.