gnąc pozbyć się jak najprędzej oryginalnego interesanta.
— Kto to był? — zagadnął członek sądu, który, wchodząc do prokuratora, zminął się w drzwiach z Niechludowem.
— Niechludow. Ten, co w zarządzie ziemskim w Krasnopiersku ongi takie dziwne wygadywał rzeczy. Zasiada obecnie jako sędzia przysięgły. I wyobraź pan sobie, że w liczbie podsądnych znalazła się jakaś kobieta, czy dziewczyna, skazana na ciężkie roboty, dziewczyna, którą jak powiada, niegdyś uwiódł, a obecnie chce się z nią żenić.
— Nie może być!
— Tak mi powiedział. Jakiś dziwnie wzburzony.
— Mówię zawsze, że jest coś anormalnego w umysłach młodzieży dzisiejszej.
— Nie jest on tak bardzo młodym.
— A wasz słynny Iwaszenko! Jedzie na całego. Gada i gada bez końca.
— Trzeba takim odbierać głos, to przecież typowi obstrukcyoniści.
Niechludow wprost od prokuratora pojechał do tymczasowego więzienia. Okazało się, że Masłowej tam wcale niema, a nadzorca więzienia objaśnił, że musi znajdować się w starym kryminale.
Rzeczywiście, Kasia tam się znajdowała.
Przestrzeń, dzieląca kryminał od aresztu tymczasowego, była znaczną, i Niechludow już pod wieczór tam przyjechał. Chciał podejść do bramy więziennej, ale strażnik nie dopuścił go