Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/188

Ta strona została przepisana.

ły na niej zarobić grosz, mężczyźni zaczynając do starego stanowego, aż do więziennych dozorców, patrzyli na nią, jak na przedmiot ich pożądania. I dla nikogo nic innego nie było na święcie. W tem jeszcze ją więcej utwierdził stary literat, z którym miała stosunek, w drugim roku życia swego na swobodzie. On przecież dowodził, że w tem, jest i poezya i estetyka, w tem całe szczęście życia. Wszystko żyje dla rozkoszy i zadowolenia swych popędów. A słowa o Bogu, o tem co się zwie dobrem, to fałsz! Jeśli zaś kiedy zapytywał kto, dlaczego wszystko na świecie urządzone tak źle i podle, dlaczego jeden drugiemu źle czyni, dlaczego cierpią wszyscy — o tem i myśleć nie trzeba. Tęsknota ogarnie, zapalić papierosa, wódki wypić, przejdzie wkrótce.




XXXVIII.

Nazajutrz była, niedziela i o godzinie 5-ej rano, skoro w korytarzu żeńskiego oddziału rozległ się dzwonek, Korabiowa zbudziła Masłowę.
„Katorżna“ pomyślała Masłowa z przerażeniem, przecierając oczy i mimowolnie wciągając w siebie przeraźliwie cuchnące ranne powietrze celi. Chciała jeszcze zasnąć, pogrążyć się w tę sferę bezwiedzy, ale strach przemógł senność, więc podniosła się, podwinęła nogi i zaczęła się rozglądać.
Kobiety już powstawały, spały jeszcze dzieci. Karczmarka otsrożnie, aby dzieci nie zbudzić, wyciągała z pod nich kaftan więzienny. Buntownica rozwieszała koło pieca gałgany, służące za pieluchy. Dziecko na rękach modrookiej Teodozyi krzyczało, zanosząc się od