Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/193

Ta strona została przepisana.

chludow, krzyczał coś na cały głos do łysego aresztanta z błyszczącemi oczyma.
Przebywszy pięć minut w tej izbie, uczuł Niechludow jakieś uczucie smutku i przygnębienia, jakąś bezsilność i niezgodę z całym światem. Coś podobnego do kołysania się na okręcie owładnęło całą jego istotą.
— Jednakże trzeba zrobić, po co się przyszło tu — rzekł, dodając sobie odwagi. — Inaczej być nie może.
Zaczął szukać oczyma nadzorców — i dojrzawszy jakiegoś małego, chudego człowieczka z epoletami oficerskiemi, co chodził po za odwiedzającymi — zwrócił się do niego.
— Czy nie mógłby mnie pan objaśnić, gdzie jest więzienie dla kobiet, i gdzie się z niemi widzieć można?
— Pan chce na żeński oddział.
— Tak, chciałbym się zobaczyć z jedną z uwięzionych.
— Trzeba było tak powiedzieć w poczekalni. Z kim pan chce się zobaczyć?
— Z Masłową Katarzyną.
— Czy już jest osądzona?
— Trzy dni temu zapadł wyrok — odpowiedział pokornie Niechludow, bojąc się zepsuć dobre usposobienie nadzorcy.
— Więc pan chce na oddział żeński, to tutaj — rzekł nadzorca, sądząc po powierzchowności, że Niechludow zasługuje na pewne względy. — Sidorow — rzekł, zwracając się do wąsatego podoficera z medalem — przeprowadź pana na oddział żeński.
— Słuszaju!
W tej chwili koło kraty dało się słyszeć czyjeś rozdzierające duszę łkanie.
Wszystko to było straszne, a tęm jeszcze dziwniejszem się wydało, że należało dziękować