Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Jakże ciotki mogły panią odprawić?
— Któż będzie trzymał pokojówkę z dzieckiem? — Jak spostrzegły, to i odpędziły. Co tu mówić? Zapomniałam już o wszystkiem. Skończone wszystko.
— Nie skończone. Ja tego tak pozostawić nie mogę. Ja choć teraz chcę mój grzech naprawić.
— Niema co naprawiać. Co było — przeszło — rzekła i, czego się nie spodziewał, nagle spojrzała na niego, i przykro, i zalotnie, i żałośnie zarazem uśmiechnęła się.
Masłowa nigdy nie sądziła, że go zobaczy. I dlatego pomyślała o tem obecnie, o czem nie myślała nigdy. Odżyły w niej dawne, przyćmione wspomnienia o tym nowym, nieznanym świecie uczuć i myśli, jaki ukazał jej ten cudny chłopiec, co ją kochał i był przez nią kochany. A po tych czarownych chwilach szczęścia, jakież okrucieństwo, jakie długie pasmo poniżenia, cierpień i opłakanych następstw! I przykro jej się zrobiło.
Ale nie mogąc zdać sobie sprawy z doznawanych wrażeń, postąpiła i obecnie tak samo, jak zawsze postępowała. Odrzuciła precz wspomnienia, osłaniając je dziwną mgłą rozpustnego życia. W pierwszej chwili porównała tego siedzącego na ławce człowieka z owym młodym chłopcem, którego tak kochała, ale poznawszy, o ile to jest przykrem, dalszym porównaniom dała spokój. Teraz ten elegancko ubrany pan, z wyperfumowaną pachnącą brodą, był niczem innem, tylko jednym z tych ludzi, którzy, kiedy im tego potrzeba było, posługiwali się takiemi istotami, jak ona, i z których takie znów jestestwa, jak ona, powinny korzystać jak najwięcej. I dlatego uśmiechnęła się doń zalotnie.