krzyknęła, energicznym ruchem zerwawszy się na nogi.
Dozorca podszedł do nich.
— Co ty robisz awantury. Czy tak wypada?
— Daj pan pokój, proszę — rzekł Niechludow.
— Niech się nie zapomina... — rzekł dozorca.
— Pozwól pan... bardzo proszę... — rzekł Niechludow.
Dozorca odszedł do okna.
Masłowa usiadła znów, spuściwszy oczy, i ściskała silnie drobne, skrzyżowane palcami ręce...
Niechludow stał przed nią, sam nie wiedząc, co czynić.
— Nie uwierzysz mi? — rzekł.
— Że pan się chcesz żenić? Na to nie pozwolę. Powieszę się prędzej. Oto masz pan! Tak zrobię!
— Ja jednak będę ci zawsze pomocą.
— To już pańska rzecz. Ale ja nic nie żądam od pana. Ja mówię panu całą prawdę. Czemu ja wtedy nie umarłam — dodała i zatkała głośno i żałośnie.
Niechludow nie mógł mówić i sam zapłakał cicho.
Podniosła oczy i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Następnie zaczęła wolno obcierać spływające po twarzy łzy.
Dozorca podszedł i oznajmił, że czas rozejść się.
Masłowa wstała.
— Pani teraz wzburzona. Jeśli będzie można, przyjadę jutro. A pani niech pomyśli... zastanowi się...
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/220
Ta strona została przepisana.