Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/221

Ta strona została przepisana.

Nie odpowiedziała ani słowa i nie patrząc na niego, wyszła za dozorcą.
— No, dziewko! teraz ci będzie dobrze — mówiła Korabiowa. — Widać wdepnął w ciebie zdrowo, nie zasypiać sprawy, głupia, dopóki przyjeżdża. On ci pomoże. Bogaci ludzie wszystko potrafią.
— Tak, to tak... — śpiewnym głosem mówiła stróżowa. — Biedny się żeni, to mu i noc krótka, a bogaty pomyślał, zażądał, wszystko idzie jak z płatka.
— Mówiłaś tam pani o mojej sprawie? — pytała staruszka.
Ale Masłowa nic nie odpowiadała towarzyszkom. Legła na tapczanie i zapatrzona w kąt celi, leżała do wieczora bez ruchu. Odbywała się w niej ciężka walka.
To, co jej powiedział Niechludow, powracało ją w ten świat, w którym tyle wycierpiała, z którego uciekła, nie rozumiejąc go i nienawidząc.
Straciła obecnie to zapomnienie, w jakiem żyła, a żyć z pamięcią świeżą, tego co przeszło, było ciężko. Wieczorem znów kupiła wódki i wypiła razem z koleżankami.




XLVII.

Oto fatalne skutki tego wszystkiego, co się stało! — myślał Niechludow, wychodząc z więzienia i pojmując obecnie całą doniosłość swej winy. Zrozumiał teraz wyraźnie, co zrobił z duszą tej kobiety, ona zaś zrozumiała, co z nią uczyniono. Przedtem Niechludow cieszył się z nowych uczuć swoich, z żalu swego, dziś wydało mu się to wszystko strasznem. Rzucić ją