— Z kim pan pragnie się widzieć?
— Z Bogoduchowską.
— A, to z wieży. Musi książę poczekać chwilę, to daleko.
— Może mógłbym teraz zobaczyć Meńszowych; matkę i syna — obwinionych o podpalenie.
— Z 21 celi. Cóż, można ich tutaj zawołać.
— Może mógłbym zobaczyć Menszowa w jego celi?
— Będzie panu wygodniej w poczekalni.
— Kiedy to ciekawe zobaczyć.
— Także książę ciekawą rzecz wynalazł!
W tej chwili z drzwi bocznych wyszedł elegancki oficer, pomocnik intendenta.
— Zaprowadź pan księcia do celi Menszowa, a potem do biura. A ja zawezwę. Jak się nazywa?
— Wiara Bogoduchowska — rzekł Niechludow.
— Wiara Bogoduchowska... Wiara...
Pomocnik intendenta, był to młody blondyn, z wyczernionemi wąsami, silnie wyperfumowany wodą kolońską.
— Obchodzi mnie ten nieszczęśliwy człowiek, który, jak mi mówiono, cierpi niezasłużenie.
— To się zdarza — rzekł spokojnie, puszczając grzecznie przed siebie gościa na cuchnący korytarz. — Ale bywa i to, że kłamią. Proszę pana.
Drzwi od celek były otwarte i kilku aresztantów wyszło na korytarz. Pomocnik, dając przelotme znaki dozorcom i spoglądaląc z pod oka na więźniów, którzy, albo wchodzili do celi, albo, wyprostowani po żołniersku, patrzyli na zwierzchność — przeprowadził księcia przez jeden korytarz, później poszli do drugiego korytarza, zamkniętego na drzwi okute.
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/232
Ta strona została przepisana.