Korytarz ten był ciemniejszy i bardziej cuchnący, niż poprzedni. Drzwi celek były pozamykane. W drzwiach znajdowały się otwory, mające po pół werszka średnicy. W korytarzu nie było nikogo, prócz starego dozorcy z pomarszczoną, zgrzybiałą twarzą.
— Gdzie jest Meńszow? — spytał pomocnik dozorcy.
— Ósma cela, na lewo.
— A te wszystkie zajęte? — zapytał Niechludow.
— Wszystkie zajęte. Jedna tylko pusta.
— Można zajrzeć?
— Bardzo proszę — rzekł pomocnik z uprzejmym uśmiechem i zaczął o coś pytać dozorcę.
Niechludow spojrzał w otwór drzwi i ujrzał młodego człowieka w jednej bieliźnie z czarną bródką, chodzącego tam i napowrót po celi. Usłyszawszy szmer przy drzwiach, zmarszczył się, nachmurzył i chodził dalej.
Niechludow spojrzał w drugi otwór i spotkał się z wystraszonem, dużem okiem, także w dziurkę patrzącem, więc szybko oddalił się. Zajrzawszy przez trzecią dziurkę, dojrzał małego, leżącego na tapczanie człeczynę, z głową obwiniętą kaftanem. W czwartej celi siedział barczysty, blady człowiek, z nizko spuszczoną głową, oparty łokciami na kolanach.
Usłyszawszy kroki, podniósł głowę i spojrzał. W twarzy, a osobliwie w oczach, był wyraz głębokiego smutku. Nie obchodziło go widocznie, kto patrzył. Wszystko jedno, nic go dobrego nie czeka. Niechludow uczuł trwogę i podążył do 21-ej celi Meńszowa.
Dozorca odemknął zamek i otworzył drzwi. Obok tapczanu stał młody człowiek z długą szyją, muskularny. Miał poczciwe, okrągłe oczy i małą bródkę. Przestraszonemi oczyma wodził
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/233
Ta strona została przepisana.