nych w aresztanckie kaftany, otoczył Niechludowa i pomocnika. Zrazu odezwało się kilka głosów, pomocnik dozorcy przerwał im:
— Niech jeden mówi.
Z tłumu wystąpił wysoki, przystojny chłop, — w wieku lat około 50-ciu. Ten objaśnił Niechludowa, że oni wszyscy są wtrąceni do więzienia i wysłani za to, że nie mieli paszportów. Ale oni paszporty mieli, tylko przetrzymane o dwa tygodnie.
— Każdego roku bywały takie paszporty przetrzymane i nic, a teraz wzięli, zamknęli i trzymają tu już drugi miesiąc, jak przestępców.
— My wszyscy kamieniarze z jednego oddziału, kamienie tłuczemy. Powiadają, że w gubernii spaliło się więzienie. My temu nie winni. Panie, zlitujcie się.
Niechludow słuchał i prawie nie zrozumiał tego, co mówił do niego stary chłop, bo całą jego uwagę pochłonęła wielka, ciemno-szara wesz, która pełzała i przewijała się między włosami po policzku starego kamieniarza.
— Czyż to prawda? To tylko za to? — pytał Niechludow, zwróciwszy się do nadzorcy.
Ledwie dozorca skończył mówić, gdy z tłumu wysunął się mały, chudy człowiek w aresztanckim kaftanie i krzywiąc twarz, zaczął opowiadać, że ich trzymają i męczą nie wiedzieć za co.
— Gorzej psów — zaczął.
— No, no, złego nie rozpowiadaj, lepiej milcz, bo wiesz...
— Co ja mam wiedzieć? — odburknął chudy człeczyna.
— Czy myśmy co zawinili?
— Milcz! — krzyknął dozorca, i mały człeczyna skurczył się i zamilkł.
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/237
Ta strona została przepisana.