Adwokat milczał chwilę, chcąc widocznie dać trafną odpowiedź.
— Kto winien? Nikt — rzekł stanowczo. — Niech pan powie o tem prokuratorowi, to on zwali całą winę na Maslennikowa, a niech pan się uda do Maslennikowa, to ten znowuż powie, że winien temu prokurator. Tu nikt nie jest winnym.
— Ja zaraz jadę do Maslennikowa i opowiem mu.
— Eh! to niepotrzebne — rzekł adwokat z uśmiechem. — To jest taki. To żaden pański przyjaciel, ani krewny? To taka, przepraszam za wyrażenie, twarda i chytra sztuka.
Niechludow przypomniał sobie, jak się Maslennikow wyraził o adwokacie, i nic nie odpowiedział, tylko pożegnał się szybko i pojechał do Maslennikowa.
Niechludow musiał prosić Maslennikowa o dwie rzeczy: o przeniesienie Masłowej do szpitala i o 130 nieszczęśliwych, niepiśmiennych, i jeśli to możliwe, o pomoc dla nich. Jak mu było ciężko mieć interes i wogóle prosić o cośkolwiek takiego człowieka, łatwo sobie wyobrazić, ale to był jedyny środek do osiągnięcia celu i trzeba było przejść przez to.
Dojeżdżając do domu Maslennikowa, Niechludow zauważył u skrzydła pałacu kilka ekwipaży, stały dorożki, powozy i karety, przypomniał sobie, że dziś właśnie jest dzień przyjęć żony Maslennikowa, na który był tak usilnie zapraszany.
W chwili, gdy Niechludow zajeżdżał przed dom, jedna kareta stała u podjazdu, i lokaj w cylindrze, z kokardą i w pelerynie, podsadzał z progu drzwi damę, która, ująwszy swój tren, odsłoniła nóżkę cienką w kostce, obutą w pantofelek.
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/248
Ta strona została przepisana.